poniedziałek, 27 maja 2013

Poseł Pawłowicz w Marszu Szmat

Wielkim wyzwaniem dla ludzi, którzy walczą w słusznej sprawie jest to aby być usłyszanym.
Można mówić piękne rzeczy, można rozsławiać cnotę ze wszystkich sił, a i tak każdy wie swoje
Oczywiście, że marsz Ździr (pod jakim to hasłem maszerowały panie wcześniej), dla mnie jest hasłem odpowiedniejszym.

No, nie pasuje mi w tym roku ta nazwa.
Ździra to kobieta pokrzywdzona ale niepokorna, domagająca się swego, szmata - to taka ścierka do wycierania brudów.
Skąd mogę jednak wiedzieć, może nazwa to również prowokacja?
Zakładam, że mądrzy ludzie decydowali pod jakim hasłem wyjdą na ulice.
Marsz miał przyciągnąć uwagę. Pewnie gdyby nie pani Pawłowicz obejrzelibyśmy fotki z brzydkim gołym biustem (takie też występują) i byłoby po krzyku.
Dzięki gwieździe naszego parlamentu mamy jednak możność wyrazić dobitniej swoje poglądy.
 Oto ona - wyrocznia moralna, zdecydowała, że te kobiety same są sobie winne.

Uciecha w PISie  i ciche oklaski.
Proszę,  jedyna sprawiedliwa, co to głośno powie o czym inni  myślą, ale i czynią w potrzebie.
Nawet Uniwersytet w którym wykłada owa sprawiedliwa, nie widzi w jej zachowaniu nic niegodnego.

Przecieram oczy ze zdumienia. Skąd Ci ludzie się biorą? - wyalienowani ze środowiska.
Zamknięci na krzywdę innej osoby, stygmatyzujący innych?
Skąd tyle złości w stosunku do maszerujących?
Pewnie gdyby pani Pawłowicz miała nadprzyrodzoną moc, to zmiotłaby z powierzchni ziemi protestujących.

Oczywiście, ze potrzebny jest nam ład moralny.

Zastanawiam się jednak, co kompensują sobie ci ludzie w taki sposób?
Elita kraju.
Niewątpliwie marsz odniósł sukces.

Dlaczego w kontekście gwałtu często za zadżumionego uważa się właśnie tego pokrzywdzonego, a nie sprawcę?

Mieliśmy żywą próbkę - pewna siebie, z zadowolonymi, chichoczącymi za plecami kolegami wyżyła się na maszerujących.
Nawet jak ktoś nie zastanawiał się wcześniej, to ta sprawa przyciągnęła jego uwagę i refleksję.

wtorek, 7 maja 2013

Paryż - okiem cudzoziemca


Francja zawsze uchodziła za niesłychanie liberalny i kraj.
Mieszkańcy bez skrupułów łamali ogólnie przyjęte zasady moralności. Przesuwali granice tego co dozwolone.
 Choć patrząc na prawa kobiet, to prawo wyborcze  Francuzki otrzymały  w roku 1944 (w Polsce - 1918)


W czasie pobytu natknęliśmy się na manifestację przeciwko małżeństwom homoseksualnym.Zdaniem przeciwników projekt ten"całkowicie niszczy społeczeństwo, negując naturalne rodzicielstwo", a "skutki gospodarcze, społeczne i etyczne będą nieuniknione".
(Jeśli wszystko pójdzie po myśli rządu francuskiego, to pary tej samej płci będą mogły zawierać małżeństwa od lipca tego roku).

Na ulicy, po jednej stronie stało ze 20 pojazdów opancerzonych i wysypywali się z nich  jak widać na zdjęciu, uzbrojeni policjanci.
Wyglądało to groźnie.
Stosunkowo mało natomiast było protestujących.
Pewnie woleli odpoczywać w przepięknych ogrodach przy lampce wina.





Tu w Ogrodzie Luksemburskim, odrobinę dalej, w tym samym czasie relaksują się mieszkańcy miasta.



Poruszając się metrem po mieście  rzuca się w oczy doskonale zorganizowana  i oznakowana komunikacja. Pamiętam, parę lat wstecz, jak źle oznakowane było lotnisko w Warszawie.
Praktycznie żadnych znaków  kierujących w tamtym kierunku nie było  na drodze.
W Paryżu w metrze, nie sposób się pogubić.

Wielką moją obawą było bezpieczeństwo.
Ponieważ lubię sprawdzać miejsca zanim pojadę -  naczytałam się na polskim forum o podrzynanych turystom gardłach, kradzieżach, wyłudzeniach.
Na pewno zdarzają się takie historie - szczęśliwie nas ominęły (inna sprawa, że mieszkaliśmy w jednej z najbezpieczniejszych dzielnic).

Rozmawiając z tubylcami (używając angielskiego, rosyjskiego, rąk oraz zwrotów grzecznościowych w oryginale), całkiem sporo się dowiedziałam.
A, że trzeba podzielić się ploteczkami...
Otóż:
Francuscy mężczyźni są niezwykle szarmanccy, mili
Francuz, co zarobi, przeznacza na swoje potrzeby, żonie robi dzieci - wtedy ona dostaje od państwa pieniądze i właśnie tyle ma do dyspozycji (no chyba, że sama sobie dorobi - nie zaniedbując obowiązków domowych).

Szkoła francuska swoim poziomem oscyluje wokół zera.

Kolorowi imigranci mają bardzo niski poziom inteligencji, nie są zainteresowani nauką - i żadna poprawność polityczna tego nie zmieni.

To tyle plotek i opinii Francuzów o rodakach.

Jeśli chodzi o szkolnictwo - to te żale jakby znajome.
Co do reszty nie bedę komentować, ani porównywać.

Na pewno jednorodność naszego społeczeństwa jest ogromną zaletą.

To co szokuje w stosunku do Warszawy.
Paryż jest bardzo drogim miastem. Wartość działek budowlanych, nieruchomości jest wysoka.
Jak to się dzieje, że jest tam tyle placów, zieleni, ogrodów?
Jak to się dzieje, że przez wieki gospodarze miasta byli w stanie oprzeć się ludziom zamożnym i nie dali pozwoleń na budowy  na tych wielkich pustych przestrzeniach w obrębie miasta?
Jestem pełna podziwu.
Dzięki temu - długofalowej polityce, miasto może przypominać ogród.

Cóż
Nasunęła się również taka refleksja:
Zawsze lepiej układać się z przeciwnikiem, wrogiem.
Nie buduje się wtedy miasta x razy, tylko remontuje.
Można zadbać o upiększanie, kwiaty, otoczenie, a nie ciągle stawiać cega na cegle od początku.
Nie ma co zachwycać się martyrologią narodu polskiego.
Trzeba przede wszystkim żyć ,  doskonalić to co robi się dobrze i uczyć się na własnych i cudzych  błędach.

No i przychodzi frustracja - przecież my jako naród to nie chcemy widzieć, że zrobiliśmy błąd - gdzie tam więc może być mowa o naprawie?

Wniosek z wojaży jest oczywisty - podróże kształcą.
Życzę więc wszystkim co doczytali tak długi tekst - aby dużo podróżowali.