poniedziałek, 18 czerwca 2012

Biało-czerwone święto

Płakałam razem z deszczem na stadionie we Wrocławiu.
Wcześniej, moją słowiańską duszę rozniosła nieuzasadniona pycha. Jak zwykle zresztą. Świętowałam nieodniesione zwycięstwo.
Zawsze zastanawiam się później, skąd takie rozległe pokłady głupoty we mnie się biorą?
Po pierwszej połowie meczu z Grecją, uraczyłam się zwycięskim toastem.
No i co? W drugiej części triumfalne zwycięstwo przemieniło się w przeciętny, szary remis.
No tak.
Coś jednak osiągnęliśmy.
Potrafiliśmy się zjednoczyć w kibicowaniu, popuścić wodzy wspólnemu szaleństwu.
Poczuliśmy się równi najlepszym.
Biało-czerwony kolor królował jak Polska długa i szeroka. Na twarzach, ciałach, ubraniach, domach,balkonach, samochodach.
Nawet  obojętni, po przegranej czuli smutek.
Byliśmy, czuliśmy się przez chwilę lepsi nawet  od samych siebie.
Warto było
I warto dalej jest:)

4 komentarze:

  1. Nie oglądałam jeszcze żadnego meczu. Nawet ceremonii otwarcia. Dla mnie piłka nożna skończyła się w latach 70-tych.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tyle emocji przeszło Ci koło nosa.
    Może lepiej.
    Ciężko jest doświadczać goryczy porażki.
    Niby człowiek wie, że to kawałek napompowanej skóry, a angażuje się tak, że mało zawału nie dostanie.
    Za to nieuzasadniona(jak wcześniej) radość po strzeleniu przez naszych gola była godna przeżycia.
    Poza tym śmiało można podnieść czoła, gdyż mamy całkiem niezłą drużynę.
    Nie ma się czego wstydzić:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Powiedziałabym, że mamy dobrych piłkarzy, natomiast gra zespołowa chyba nieco szwankuje, ale zaznaczam, że na piłce znam się tak samo, jak i na fizyce kwantowej ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Też się nie znam.
    Nie przeszkadza mi to jednak się angażować.
    Muszę przyznać, że po drugiej połowie z Grekami byłam zawstydzona niska wytrzymałością Naszych.

    W ostatnim meczu miałam nadzieję do końca - to jest właśnie TO

    OdpowiedzUsuń