Wybrałam się na targowisko.
Chodzę, patrzę - jakaś znajoma twarz. Zniszczona kobieta stoi przy swoich skrzynkach z jabłkami, pomidorami, ziemniakami, innymi sezonowymi produktami.
Przystanęłam.
Nie śmiem zapytać - jest bardzo podobna do osoby prowadzącej z mężem ileś czasu temu masarnię w której kupowałam mięso i wędliny do swojego sklepu.
Przecież tyle się mówi o kokosach jakie mają przedsiębiorcy. Wystarczy sięgnąć ręką.
Kupiłam jabłka, a ona zagadnęła . Poznała mnie również.
Od słowa do słowa ośmielając się w miarę rozmowy opowiedziała mi historię paru ostatnich lat.
Zanim dorobili się czegoś więcej, Sanepid zamknął im zakład - bo nie byli w stanie sprostać wymaganiom. Nie dostali kredytu.
Już w czasie prowadzenia masarni nie układało się im z mężem. Była inna kobieta.
Podzielili się więc domem, ponieważ mąż poszedł do tamtej, bohaterka opowiadania spłaciła jego część domu.
Zarabiała handlując na targowiskach, każdego dnia gdzie indziej.
Jej dzień pracy to: o 4 rano wyjazd na targowisko, tam do 12-13, później do domu coś przygotować, praca w polu- bo część produktów była z własnej działki, 18 wyjazd na giełdę warzywną po resztę towaru.
Latem jak mi mówiła właściwie nie zachodziła do domu.
No bo syn na studiach - trzeba pomóc, a i choroba się przyplątała - rak piersi.
Kursowała między szpitalem, targowiskiem, giełdą, domem.
Przecież nikt jej nic nie da.
Wsparcia żadnego nie miała, tylko należności do płacenia.
Teraz powoli zaczyna się układać. Z choroba przycichło, syn na swoim.
Żeby nie było za słodko - były rozpijaczony mąż wrócił do domu - wyrzuciła go kochanka jak skończyła się kasa.
Jak spłacała dom nie przyszło jej do głowy wziąć pokwitowania.
Jakoś jednak sobie radzi.
Zwykły szary człowiek.
Budzi sympatię moją p. M. Wojciechowska i inni globtroterzy.
Jednak gdy widzę jakich bohaterów próbuje się z nich wykreować, to przychodzi mi na myśl kobieta spotkana na targowisku.
Towarzyszy myśl, jak oni albo ja poradzilibyśmy sobie w podobnej sytuacji?
Mam nadzieję, że wyjdzie na prostą.
OdpowiedzUsuńI kolejny raz dozchodzę do smutnego wniosku, że na nikogo nie należy liczyć.
Chociaż ja to pewnie kazałabym wziąć dziecku dziekankę i to właśnie je bym wysyłała o 4 rano na targowisko.
I zrobiłabyś dobrze.
OdpowiedzUsuńPewnie dziecko choć trochę pomagało
Tak myślę
Trudno powiedzieć