poniedziałek, 7 czerwca 2010

Kot

Od pewnego czasu na moim tarasie za domem pojawiały się zdechłe myszy.
Najpierw sprawdziłam w internecie, czy to możne nie jakieś symboliczne podrzutki.
Nic z tych rzeczy.

Leżę wczoraj pod swoją lipką(uosobienie szczęścia - takie leżenie po próżnicy, ewentualnie z książką), a tu skrada się kot.
Chciałam powiedzieć: Pan Cudzy Kot i kładzie w pobliżu upolowaną mysz. Tłustą, dorodną.

Kot jest biały, cudzy, zadbany. Na szyi obroża w formie muszki(taki elegant), ciemno szary ogon, z niewielkimi łatkami na ciele.
Kładzie mysz i na mnie patrzy.
No dobra.
Zaistniał dla mnie i ja dla niego.
Niech będzie.

Tyle, że ja nie karmię kotów. Nie chcę się przywiązywać.

Mysz leży.

Weź i obraź kota i wyrzuć na jego oczach dar.
Czekam.
Może ktoś jest chętny?
Zapakuję ładnie i wyślę.

Kot odszedł.Niczego się po mnie nie spodziewał.

Sprawił jednak, że pomyślałam o ludziach.
Którzy zaistnieli dzięki różnym wydarzeniom.
Może się z nimi spotkam, a może nie, ale o nich myślę.
Nawet jak nie wiem co z tymi myślami zrobić, to i tak ubogacają mój świat.

Proszę jaki udany dzień.

6 komentarzy:

  1. A ja miałam dziś spotkanie z karaluchem.
    Brrr.....
    Stałam przy tablicy, a ten delikwent maszerował po ścianie.
    Stracił życie natychmiast!

    OdpowiedzUsuń
  2. Mówisz jak moi uczniowie :)
    Pani jest okrutna, usłyszałam.

    OdpowiedzUsuń
  3. "La cucaracha, la cucaracha,
    ya no puede caminar..."
    Polecam nucić tę przyśpiewkę, sprawia,
    że widok karalucha staje się znośniejszy;)

    W Warszawie mieszkałam z całą gromadą "dewiantów" i też mam swoje morderstwa na sumieniu, ale już rzadko który potrafi mnie obrzydzić.

    OdpowiedzUsuń
  4. Marynqa, podsunęłaś mi świetny pomysł :)
    Już mnie ciekawość zżera, jak zareagowaliby wówczas uczniowie :)))
    Pamiętam sprzed lat, jak czytałam kiedyś uczniom baśnie Andersena, a w pewnym momencie pojawiła się mysz.
    Wszystkie dziewczynki wskoczyły natychmiast na ławki. A moje zapewnienia, że myszka jest bardzo sympatyczna w ogóle nie skutkowały.
    Powstał taki harmider, że interweniował dyrektor. Najadłam się wtedy takiego wstydu, że od tej pory nie dopuszczam do rozwoju sytuacji.
    Gdy tylko pojawi się jakiś obcy, natychmiast miążdżę go obcasem. I po sprawie ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. hahahaha... i na miazgę!
    Hmmm, z myszą byłoby chyba trudniej, ale mina dzieciaków po odśpiewaniu "La cucaracha" na widok jednego czy drugiego "dewianta" byłaby bezcenna!

    OdpowiedzUsuń